Nie wiem, co ze mną nie tak ? Bo niby w mym życiu dużo się dzieje dobrego i niekoniecznie dobrego, jednakże wszystko to, ginie w mrokach niepamięci, bo miast ogół zdarzeń mozolnie spisywać na blogowych łamach, śledzę kolejne sezony naćpanych pielęgniarek amerykańskich, mordercy morderców i eleganckich polityków… też amerykańskich. Rzygam panoramicznie tą amerykańską sieczką, lecz nie mogę się powstrzymać. O zgrozo.
To co, może póki jeszcze deczko pamiętam, wrócę do tamtych chwil ? Hę? No dobra, przekonałam sama siebie.
Wracam do końca września 2017.
Wszystko zaczęło się od tego, że koleżanka Jola ( którą onegdaj poznałam leżąc na neurologii, a z którą utrzymuję dość dobry kontakt ) pragnęła zasięgnąć języka w sprawie sanatorium, w którym ostatnio byłam. Ponieważ wylądowała w miejskim szpitalu, pojechałam, by osobiście opowiedzieć o Jeleniewie ( nazwa przypadkowa, używana przez moją przyjaciółkę , która w żaden sposób nie potrafiła zapamiętać właściwej nazwy… aczkolwiek prawdziwe Jeleniewo istnieje, lecz nie ma nic wspólnego ze wspomnianym sanatorium)
Jola, jak to Jola, zasypała mnie gradem pytań, bo właśnie dostała skierowanie do tego wygwizdowa. Niczego nie ukrywałam, by wiedziała co ją czeka. Traf chciał, że dzień później, zadzwoniła do mnie krusowska urzędniczka , informując o moim skierowaniu. Właśnie tam. O jakże wielka byłaby moja radość, gdyby mój wyjazd zbiegł się w czasie z wyjazdem Joli. Tymczasem daty turnusów się nie zgadzały. Wiedząc, iż owe Jeleniewo, jest ostatnią pozycją na liście „PRAGNIEŃ” kuracjuszy i kto raz dał się zagnać na owo wygnanie, drugi raz zagnać się nie da, przekazałam swoje warunki. –Oczywiście jak najbardziej się zgadzam , LECZ mój turnus powinien zacząć się trzy tygodnie wcześniej, czyli na początku października – wypaliłam do słuchawki. Urzędniczkę ewidentnie zamurowała moja bezczelność, gdyż po drugiej stronie słyszałam jedynie łapanie oddechu. Korzystając z chwilowego ” zatkania” zasypałam słuchaczkę gradem argumentów … że koleżanka… że razem… że to … i tamto… i bardzo proszę… i w ogóle … i w szczególe… bo potem to ja mam wesele w rodzinie i nigdzie nie pojadę.– Imię i nazwisko koleżanki ?– zdążyła wtrącić. Odpowiedziałam bez zastanowienia. Sprawdziła w systemie i Jola wyskoczyła. Oznaczało to, iż nie kłamię. Pani jakby zmiękła i obiecała, iż zrobi wszystko, byśmy razem pojechały. Oczywiście zaraz po tej rozmowie zadzwoniłam do koleżanki i obwieściłam nowinę. Radość Joli była wprost proporcjonalna, do mojej. Od tamtej chwili byłam w stałym kontakcie telefonicznym z życzliwą urzędniczką, która zapewniała… – Na 99 procent pojadę, jednak trzeba poczekać na ostateczną decyzję z centrali.
Czas wyjazdu się zbliżał, Jola ciągle przebywała w szpitalu, a ja przygotowywałam synów na swoją trzytygodniową nieobecność w kuchni, zapełniając zamrażarkę gotowymi potrawami. Małż mocno nie oponował, wszak miałam jechać ze znajomą. Wiadomość, że koleżanka definitywnie nie pojedzie, spadła na mnie jak grom, podczas pakowania walizy. Niestety jej stan zdrowia nie uległ poprawie. Szlag! Musiałam jechać sama. Cóż, pocieszałam się, że nic przecież nie dzieje się bez przyczyny. Widocznie taka karma.
Dwa dni przed wyjazdem odebrałam połączenie od znajomej urzędniczki. Okazało się, iż w centrali nie ma moich wyników z rtg, tylko zupełnie innej kobiety, w związku z powyższym wyjazd zostanie przełożony. Tym razem to ja nie mogłam wtrącić słowa, bo dzwoniąca zasypywała mnie przeprosinami… że to nie wina ubezpieczyciela … że to na pewno wina gabinetu rtg, w którym pomylono wyniki… że ona bardzo przeprasza… i w ogóle… i w szczególe… a na kolejny wyjazd to ona wyekspediuje mnie do naprawdę dobrego sanatorium. Słyszałam prawdziwą skruchę w jej głosie. Musiałam ją pocieszyć..– Wie pani, koleżanka niestety nie jedzie, więc nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
Zaraz po tej rozmowie, zadzwoniłam do gabinetu rtg, lecz tam nie usłyszałam nawet wyjaśnienia. Dobrze, że to syn odebrał odszukaną płytkę, bo bym im wytknęła brak profesjonalizmu. Niby rozumiem, iż jesteśmy tylko ludźmi, lecz takie pomyłki nie powinny mieć miejsca.
Kilka dni później osobiście zawiozłam odzyskane badanie i wraz z paczuszką z ciastem wręczyłam urzędniczce, wcześniej upewniając się, że ona to ona. Z doświadczenia życiowego wiem, że dobre ciasto potrafi zdziałać cuda.
Tak gdzieś na wiosnę oczekuję sanatoryjnego cudu… tego z wyższej półki.
Coś tu jest nie tak… Ja też nie wysłałem Cię do sanatorium, również powinienem dostać ciasto!
PolubieniePolubienie
No fakt, aczkolwiek to była inwestycja w przyszłość. Z racji tego, iż odpowiadam na ów komentarz już po Świętach, mogę podesłać również Tobie. pół blachy makowca.. zupełnie bezinteresownie… co ma się zmarnować.
PolubieniePolubienie
Pewnie wszystko jest i dzieje się po coś. Teraz to dopiero będzie SANATORIUM… i to na wiosnę a nie w strugach jesiennej szarugi deszczowej. :)***
PolubieniePolubienie
Dokładnie Kochana, dokładnie 🙂 Buziole
PolubieniePolubienie
Im więcej czytam sanatoryjnych historii, tym dziwniej je odbieram. A moi rodzice jakoś lubią :). CO do ciasta – tęz chcę za nie wysłanie Cię nigdzie 🙂
PolubieniePolubienie
Anno, bo to takie kolonie dla bardzo starszych dzieci 😉 Ciasto poświąteczne mogę podesłać, bo nic się nie może zmarnować… przecież 🙂
PolubieniePolubienie
Mój wężu tyle się nasłuchał o tych sanatoriach, że powiedział, pojedziesz, ale po moim trupie 😀 tak, że tego, mam szlaban na Sanatoria 🙂
Powiem Ci, że faktycznie jest tak jak piszesz, nic nie dzieje się bez przyczyny, sama tego doświadczyłam.
A na wiosnę się przekonasz, czy ciasto smakowało pani urzędniczce 😉
Buziaki :*
PolubieniePolubienie
Gabuniu, wszystko jest dla ludzi 🙂 a szlabany także są w życiu potrzebne 😉 Ściskam 🙂
PolubieniePolubienie
No takie przekupstwo? Kiedyś dawało się bombonierki 😉
Gdybym zaniosła takiej pani ciasto drożdżowe mojego męża, dostałabym sanatorium od ręki 😉
PolubieniePolubienie
No proszę Cię, Twój mąż potrafi piec drożdżówkę? Toż to wyższy lewel. Szacun dla męża. 🙂
PolubieniePolubienie
U mnie szykuje się odwrotna sytuacja: to mąż ma jechac do Ciechocinka, na razie jeszcze nic pewnego;)
Może jeszcze się stanie tak że i Jola pojedzie w tym samym czasie do sanatorium z wyższej półki.. może pani Urzędniczka da redę?
PolubieniePolubienie
Kto wie, może i ja trafię do tego słynnego uzdrowiska? Choć szczerze, to wolałabym jednak w inne miejsce… to tak dla spokojności mego Małża. 😉
PolubieniePolubienie
Może opłaciło się przechodzić takie perypetie? Jakby nie było urzędniczka obiecała załatwić sanatorium o wyższym standardzie 😉
PolubieniePolubienie
Dokładnie 🙂 pożyjemy, zobaczymy czy dotrzyma słowa 🙂
PolubieniePolubienie
Dużo zdrówka życzę:)) I oby sanatorium dało same pozytywne efekty;)
PolubieniePolubienie
A, 🙂 żywię taką nadzieję 🙂 Serdeczności 🙂
PolubieniePolubienie
Czyli dopiero wiosną się dowiesz czy ciasto było smaczne. Trzymam kciuki za wyjazd z koleżanką!
PolubieniePolubienie
Wiesz, teraz myślę, że jednak wolałabym jechać sama 😉 Za kciukasy oczywiście dziękuję 🙂
PolubieniePolubienie
To był dobry traf jednym słowem, choć z tymi pomylonymi badaniami człowiek zawału może dostać.
PolubieniePolubienie
Witaj Marzenko 🙂 Najważniejsze, że i ja i owa pani miałyśmy zdrowe płuca 🙂
PolubieniePolubienie
można tylko życzyć udanego pobytu w sanatorium. za chwilę Święta a potem już z górki w stronę wiosny i sanatoryjnego sezonu.
PolubieniePolubienie
Makrelo, jak będzie taka zima jak teraz, to wiosna przyjdzie szybciej niż się spodziewamy 😉
PolubieniePolubienie
Witaj,
Znalazłam Twój komentarz na swoim blogu. Czytam go właśnie, wpis po wpisie. Postanowiłam zajrzeć, czy Twój blog jeszcze istnieje. Istnieje. 🙂
Pozdrawiam Cię serdecznie
PolubieniePolubienie
Żono 🙂 mam nadzieję, że jeszcze będzie istniał, choć coraz rzadziej tu zaglądam 😦 Pozdrawiam 🙂
PolubieniePolubienie
Buziaki Consku.
PolubieniePolubienie
Ściskam Urmilko 🙂
PolubieniePolubienie
Monte Carlo? Dubaj? Hawaje? Ja osobiście chętnie bym pojechała kurować się na Islandię. Jakieś kąpiele w śmierdzących jajami żródłach, leżenie w lodowcu jako krioterapia itp. Ach, marzenie…
W każdym razie trzymam kciuki za skierowanie do jednego z pięknych kurortów (ciekawe gdzie takie są).
PolubieniePolubienie
He he… ja również chciałabym się dowiedzieć… naocznie rzecz jasna 🙂 Jeżeli bym mogła, to ewentualnie Kołobrzeg, bo dawno nie byłam smagana zimnym wiatrem nad naszym morzem 🙂
PolubieniePolubienie
Szczęśliwego Nowego Roku Consku życzę. Zdrowia i tylko radosnych dni.
Pozdrawiam serdecznie:)
PolubieniePolubienie
Elżbieto 🙂 Tobie również Szczęśliwego i Dostatniego w same pozytywne zdarzenia rzecz jasna 🙂 Buziaki :*
PolubieniePolubienie
Jako, że onet zamyka nam blogi..ponoć do konca stycznia… to mam nowy adres
https://loonei.blogspot.com/
PolubieniePolubienie
Loonei, senkju wery macz za cynk… dziś 3 godz. kopiowałam swoje wpisy, bo jakoś mi szkoda… jeszcze kupa pracy przede mną, ale mam nadzieję, że zdążę przenieść wszystko 🙂
PolubieniePolubienie
Szczęśliwego Nowego Roku Ariadno życzę Tobie i Bliskim.
Pozdrawiam serdeczcnie:)
PolubieniePolubienie
🙂
PolubieniePolubienie
Witaj Consku! Teraz to dopiero będziesz miała sanatorium. Aż strach się cieszyć. 😉 .
Zapraszam Cię serdecznie. 🙂 .
PolubieniePolubienie
Tereso, dzięki za namiary na nowe miejsce. Na pewno będę zaglądać, jak tylko znajdę ” nowy kąt” dla siebie 🙂
PolubieniePolubienie